„Człowiek, który ma dzieci nie potrzebuje aniołów” – Graham Masterton.

Jakie to prawdziwe, a my rodzice, dzieci specjalnej troski wiemy o tym najlepiej. W zasadzie ciężko jest opisać życie (chociaż krótkie jeszcze) naszych Aniołków.

Kiedy urodził się mój syn, nic nie wskazywało na to, że będzie niepełnosprawny. Dopiero po roku zaczęliśmy zauważać, że chodzi na paluszkach i mało mówi. A do tego stawał się coraz bardziej ruchliwy. I tak zaczęło się szukanie pomocy. Najpierw były wizyty u logopedy i rehabilitanta, a później wczesne wspomaganie. W wieku 4 lat trafił do przedszkola, ale ciężko było mu się zaaklimatyzować. Dopiero w przedszkolu integracyjnym zaczął sobie nieźle radzić. Panie angażowały go w każdy występ i mimo, że bardzo niewyraźnie mówił, był dumny z siebie, że występuje. I przez dwa lata w tym przedszkolu nie było problemów. Ale kiedy przyszedł czas na pierwszą klasę, już było gorzej. Do tej, którą wybraliśmy, nie mógł pójść, więc musieliśmy wybrać najbliższą szkołę integracyjną. I to był nasz najgorszy wybór. Od początku się w niej źle czuł. Zaczął się coraz bardziej pobudzać. Wtedy po raz pierwszy spotkałam się z takimi sytuacjami, które się tam działy. Kiedy pani pedagog zabierała go do osobnej sali np. do basenu z kulkami, żeby mógł się wyciszyć, to pani wicedyrektor tamtejszej „szkoły” posyłała do tej sali jedną z klas. Doskonale wiedząc, że dziecko nie wyciszy się w takich warunkach. Wystarczyło trzy tygodnie takiej prowokacji i syn stał się bardzo agresywny. I tak po raz pierwszy trafił na oddział, na którym dostał odpowiednie leki. 

Po tym wydarzeniu trafił do szkoły specjalnej. Szkoła ta sama w sobie była odpowiednia, bo chętnie do niej chodził. Syn zaczął się w końcu uczyć i znalazł kolegów. Problem pojawił się tym razem z dojazdem. W busie, którym jeździł, w zasadzie robił to, co chciał. No i kolejny próg. Bo dziecko nie może chodzić po busie w czasie podróży ponad półgodzinnej. Wtedy już nie wiedziałam, co z tym zrobić. W każdej takiej sytuacji, kiedy próbowano go posadzić, zaczynał się atak agresji. I wtedy już nie mając wyjścia, musiałam wybrać szkołę z  internatem. Początki w tej szkole też nie były łatwe, ale po pewnym czasie podporządkował się.


Najtrudniejszym dla nas czasem były pobyty w szpitalu. Musiał być sam, a chyba czas pandemii był najgorszy, bo nie było odwiedzin i przepustek. Najbardziej zapamiętałam jego rysunek. Dziecko, które nie cierpi malować, a kredka jest dla niego jak drut kolczasty, narysował obrazek. Na tym obrazku był on w oknie za kratą, a pod tym oknem ja w odwiedzinach. Każde spotkanie było ciężkie, ale rozstania jeszcze bardziej. Chyba jedne z takich odwiedzin utkwiły mi w głowie najbardziej. W tym dniu miał wyjść ze szpitala do domu i wiedział, o której będę. Oboje nie mogliśmy się doczekać. Kiedy dotarłam na miejsce i zadzwoniłam dzwonkiem, pani pielęgniarka powiedziała, że dzisiaj syn nie wyjdzie do domu i żeby pójść do lekarza. Pani doktor wydłużyła jego pobyt, ponieważ był agresywny wobec jednej z pań. Każda taka sytuacja kończyła się w izolatce. Bardzo chciałam go zobaczyć, więc poszłam pod to pamiętne okno. Zobaczyłam moje dziecko, leżące, przypięte pasami, oczy na wpółotwarte, mało kontaktowy po lekach, a do tego cały spocony. Zupełnie  nie był świadomy, że w ogóle jestem. Nawet później nie pamiętał, co się działo, a ja miałam wtedy najtrudniejszy powrót do domu. Teraz tych pobytów jest mniej, ale teraz wiem, że tamten czas (pobyty w szpitalach) był dla jego dobra.


Nie wiem, jak będzie wyglądać jego przyszłość, ale najbardziej boję się, że nie będzie umiał się uspołecznić. Wtedy musiałby trafić do ośrodka opiekuńczo-terapeutycznego. Mam nadzieję, że nie trafi tam i zawsze będzie z nami. Będzie nas rozśmieszał, pomagał nam i planował swoją przyszłość.
 A planów  było mnóstwo, bo już chciał zostać stolarzem, kucharzem, mechanikiem, a nawet hodowcą
 zwierząt. Co mogłabym powiedzieć rodzicom w podobnej sytuacji? Chyba tylko, że wierzcie w swoje dzieci, że dadzą radę w tym trudnym świecie. Cieszcie się każdym ich sukcesem.

Kochamy je takie, jakie są, mimo, że mnóstwo ludzi ich nie akceptuje. Te nasze Aniołki uczą nas czegoś ważnego! – cieszyć się drobiazgami i każdym dniem. 

 

Komentarze

  1. Brawo!!! To prawda, te dzieci potrafią uczyć radości każdego dnia.

    OdpowiedzUsuń
  2. Piękna i wzruszająca historia. Dużo siły i radości.

    OdpowiedzUsuń
  3. Dużo siły i cierpliwości dzielna mamo🥰 dla wszystkich nas kiedyś zaświeci słońce😘

    OdpowiedzUsuń
  4. Przepiękne świadectwo 🥰 zycze dużo sił dla Was 🥰 🤗 pamiętajmy że każdy kolejny dzień może przynieść coś piękniejszego niż dzień wczorajszy 🥰 kochajmy sie nawzajem i cieszmy się każdą chwilą spędzona wspólnie 🥰🥰🥰

    OdpowiedzUsuń
  5. Piękna miłość i nie jest prosta . Ofiarować wszystko Bożej Opatrznosci .

    OdpowiedzUsuń
  6. Poruszające. Trzymaj się mamo!

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

,,Szczęśliwa, że będę mamą’’

Mój syn nauczył mnie optymizmu.

HISTORIA ANI