„Życie jest piękne i dlatego warto żyć...”
„Kiedy człowiek ma na głowie
oprócz włosów
różnych zmartwień i kłopotów
cały stos
to nie skacze aż pod sufit,
bo nie sposób
skakać lekko, gdy się dźwiga
ciężki los” - Wanda Chotomska
Taki tekst
przeczytałam w książce podczas pobytu z córką w szpitalu. To było ciężkie
zapalenie płuc. Nigdy nie widziałam Wiktorii w takim stanie i wtedy pierwszy
raz od dawna uświadomiłam sobie, że ten dobry czas wcale nie daje gwarancji, że
Wiki będzie z nami na zawsze...
To była pierwsza ciąża.
W trzecim trymestrze na USG okazało się, że dziecko ma poszerzone komory boczne
mózgu, a na dokładnym badaniu prenatalnym - że nie ma ciała modzelowatego -
spoidło łączące obie półkule mózgu. Zapewniano mnie, że dziecko będzie miało
tylko problem z równowagą, koncentracją i trzeba będzie poświecić więcej uwagi
przy nauce. Poród nie należał do łatwych. Z czasem uświadomiłam sobie, że nie
pamiętam z niego nic. Nie wiem do końca, co się działo. W książeczce zdrowia
wyczytałam, że córka miała robiony masaż serca po urodzeniu, o czym mnie nie
poinformowano. Z czasem zaczęłam sama czytać w Internecie o wadzie Wiktorii,
czyli agenezja ciała modzelowatego. Inne mamy pisały, że ich dzieci mają
padaczkę przy tej diagnozie. Obserwowałam Wiktorię. Kiedy miała trzy miesiące
zaniepokoiło mnie jej zachowanie po wybudzeniu się. Przewracała gałkami
ocznymi, mlaskała i unosiła rączki i nóżki zawsze po przekątnej. Zapisałam ją
szybko do neurologa prywatnie. Skierowanie na oddział neurologiczny do
Rzeszowa. Padaczka się potwierdziła, jednak to nie było największe zmartwienie.
Podczas rutynowych badań krwi wysokie wskaźniki dawały obraz metabolicznej
choroby. Wynik rezonansu również. Płakałam na korytarzu i wtedy pierwszy raz
nie kryłam się ze łzami wśród obcych ludzi. Wracając do tych wspomnień mam łzy
w oczach... Miałam 21 lat, dopiero co urodziłam, nikt nie traktował mnie
poważnie. Nawet nie wytłumaczyli dokładnie jaką chorobę podejrzewają. Lekarki
mówiły między sobą szeptem, a przy obchodzie ze studentami kiwały głowami.
Padaczka została ustabilizowana lekiem. Przy wypisie od razu dostaliśmy
skierowanie do Centrum Zdrowia Dziecka. Początkiem stycznia byłam już z Wiki na
oddziale. Zaczęły się dokładne badania. Niestety te ostatecznie nie
potwierdziły choroby. Zostały te ostatnie - wycinek z mięśnia. Tego się bałam,
ponieważ biopsja wymagała narkozy, a choroba, którą podejrzewali powodowała, że
dzieciom ciężko było podjąć pracę oddechową przy wybudzaniu - co kończyło się
na intensywnej terapii. Czekając na Wiki wróciłam na oddział. Na domiar złego
na oddziale zmarło dziecko, a ja marzyłam tylko o tym, żeby wszystko się już
skończyło. Wiki się wybudziła, wszystko skończyło się dobrze. Na wyniki
czekaliśmy prawie rok. W tym czasie kilka wizyt w szpitalu, zaczęta
rehabilitacja i ogrom nowej wiedzy. Wyniki potwierdziły - Zespół Leigha -
postępująca i śmiertelna choroba. Rozpoczęliśmy zbiórkę nakrętek, założyłam
subkonto w fundacji. W głowie się nie mieściło, że ja muszę robić takie rzeczy
i prosić ludzi o wsparcie. Duma zeszła na bok, było mi potem wszystko jedno.
Kiedy wiedzieliśmy jaką mutacje ma Wiktoria, mogliśmy przebadać siebie pod
kątem następnego potomstwa. Życie zesłało na siebie dwie osoby z tym samym
uszkodzeniem genów. Wygraliśmy prawie los na loterii - szkoda, że na loterii
życia i śmierci. Mieliśmy 25% szans na chore dziecko. Sporo. Z czasem
oswoiliśmy się z naszym życiem i rutyną z Wiki - tak inną jaką prowadziły moje
koleżanki ze swoimi dziećmi. Wiele znajomości się zakończyło, ale tez wiele
zaczęło. Zaczęliśmy oswajać niepełnosprawność. Spotykamy się z rodzinami, które
też mają dziecko lub dzieci z Zespołem Leigha.
Kiedy już
ustabilizowaliśmy nasze życie, nadszedł czas na to, o czym marzyliśmy -
dziecko. Niestety i tym razem dostaliśmy kopniaki od losu. Dwie ciąże
zakończone niepowodzeniem.... Ogromny ból.
Każdy nam mówił,
że to my niesiemy Krzyż w postaci choroby dziecka. W tym roku usłyszałam, że to
Wiktorii Krzyż. Sporo w tym prawdy. Wiktoria teraz nawet ma swojego Szymona,
młodszego braciszka. Udało się, spełniło się marzenie. Ogromne szczęście!
I tak właśnie z
biegiem czasu odbierałam nasze życie. Po okrutnej diagnozie na nasze dziecko
nastąpił moment zasłaniania, poczucia niesprawiedliwości. Takie życie i
podejście bardzo męczyło i ciągnęło w dół. Postanowiłam, że nie może tak być.
Poznałam kilka osób, dzięki którym otworzyły się oczy, że skoro jest nam dane
tak mało wspólnego czasu, to musimy go wykorzystać. Dotychczas życie z
niepełnosprawnym dzieckiem wyobrażałam sobie tylko w ciemnych barwach. Musiałam
wydobyć z tego kolor. I tak od paru lat staramy się być szczęśliwi i wdzięczni
za ten wspólny czas. Organizujemy małe wycieczki, spotykamy się ze znajomymi.
Drugie urodziny Wiktorii były huczne i tak zostało do dziś, w tym roku będzie
już 9 lat razem i miła niespodzianka, bo w dzień 9 urodzin Wiktoria przyjmie
sakrament Komunii Świętej! Każdego roku świętujemy i cieszymy się z czasu
razem. Jest wspólna modlitwa w Kościele w dzień urodzin, dużo gości i
jest kolorowo :) Do wszystkiego trzeba dojrzeć i uważam, że trzeba przetrawić
żałobę związaną z wyrokiem - śmiertelną diagnozą. Życie z Wiktorią pokazało je
nam z innej perspektywy. Doceniamy każdą małą rzecz i chwilę. Są częstsze
wzruszenia niż płacz rozpaczy. Poznaliśmy ogrom wspaniałych osób na swojej
drodze. Pomocnych, bezinteresownych - co dawniej wydawało się niemożliwe.
Zawsze mnie to bardzo buduje i czuję ogromną wdzięczność, że nawet w naszym nie
końca łatwym życiu znajduje się ktoś, kto w odpowiednim momencie staje na
naszej krętej ścieżce, przypominając trochę drogowskaz.
Odkąd jest Szymek
powtarzam, że teraz jestem podwójną mamą, bo Wiki wymaga nieco innego podejścia
i zachowania, a Szymon innego. Obserwując tę dwójkę, mam ogrom przemyśleń i
widzę rzeczy, które mi się nawet nie śniły.
Oczywiście, miewam
chwile dużego smutku i rozpaczy. Ze zmęczenia, z bezradności, z braku siły
psychicznej. Są momenty, w których chciałabym wstać i wyjść. Czuję wtedy trochę
porażkę i wstyd, bo powinnam się cieszyć z tego co mam. Jestem tylko
człowiekiem. Już znam siebie i wiem, że na drugi dzień to minie i wrócę z nową
energią. Dlatego też łzy są potrzebne, ale moja natura nie pozwala mi ich
pokazywać... Myślę, że każda mama, albo większość mam, wie, o czym mowa.
Nie mam zamiaru
udawać silnej mamy, która bierze wszystko na swoje barki. Jestem tez
człowiekiem z całym wachlarzem różnych emocji. Czas pokazał mi, że każda z tych
emocji jest potrzebna i musi mieć miejsce w życiu. Żałuję tylko, że tyle czasu
musiało upłynąć, żebym to zrozumiała.
Kochane, wspaniałe
kobiety! Jesteście najlepsze w tym, co robicie. Powinnyście być z siebie dumne.
Każda z Was zasługuje na wszystko, co najlepsze i tego Wam życzę. Jeśli
potrzebujecie wsparcia i pomocy - nie bójcie się o nią poprosić. Ludzie
zazwyczaj myślą, że jesteśmy nie do zdarcia i że tej pomocy nam nie trzeba.
Dziękuję, że
mogłam podzielić się kawałkiem naszej historii. Nie wiem ile tej wspólnej
historii jest nam jeszcze dane. Wolę jednak nie wybiegać w przód i żyć tym, co
teraz. To najważniejsze.
„Życie jest piękne i dlatego warto żyć...”
Wzruszająca historia, dużo zdrowia i wytrwałości dla mamy i całej rodzinki
OdpowiedzUsuńŻycie jest piękne... i dobrze, że w chaosie różnych problemów, potrafimy to dostrzec. Życzę miłości i siły do pokonywania trudności.
OdpowiedzUsuńDziękuję Bogu za to że są takie cudowne mamy 🥰mamy silaczki i mamy delikatne i czułe🥰mamy które płaczą kiedy trzeba i śmieją się żeby drugiemu też uśmiech na twarzy się pojawil. Dużo tych uśmiechów właśnie nam trzeba i Tobie ich życzę.. Ściskam i życzę dużo zdrowia😘
OdpowiedzUsuńW życiu piękne są chwile, dlatego życzę ich Pani jak najwięcej z Wiktorią, Szymonkiem . Niech każdy dzień niesie z sobą okruchy miłości, uśmiechu składające się na obraz codzienności .
OdpowiedzUsuńŻycie choć piękne,tak trudne jest... wzruszająca historia ❤️ Życzę dużo cierpliwości, wytrwałości i siły, jest Pani silną i wspaniałam mamą dla swoich dzieci.😍
OdpowiedzUsuńBardzo głęboka i poruszająca historia z cennym przesłaniem :)
OdpowiedzUsuńCudowna mama ❤️
OdpowiedzUsuń