,,To ja uczę się od Ciebie’’
Nasz
synek urodził się 23 listopada w 39 tygodniu ciąży, było to planowe, gdyż
lekarz stwierdził, że cięcie po cięciu to mniejsze komplikacje. Ważył 3000g i
dostał 10 punktów i według lekarza nic nie wskazywało na to, aby coś było nie
tak, do momentu kiedy wyszliśmy do domu. Mówią, że matka czuje, że coś jest nie
tak i w moim przypadku tak było. Już w domu zauważyłam, że synek jest bardzo
spięty, miałam problem z ubraniem małego, zmianą pampersa. Według pediatry na
pierwszej wizycie, byłam jedną z tych przewrażliwionych mam. Stwierdziła, że po
cesarce często występuje napięcie mięśniowe, ale po rehabilitacji wszystko
powinno być ok.
I tak zaczęła się nasza przygoda.
Ćwiczenia pięć razy w tygodniu, bo myślałam, że to wyćwiczymy i wszystko będzie
dobrze, a synek będzie zdrowy. Najpierw rehabilitacja prywatna w domu, bo
terminy na NFZ odległe i tak trafiłam na pierwszego anioła na naszej drodze:
Panią Grażynkę - wspaniała kobieta,
cudowny rehabilitant z ogromnym doświadczeniem i wiedzą. Po kilku miesiącach
rehabilitacji to ona zasugerowała mi, abym udała się do neurolog, bo coś jest
nie tak i nie ma postępów. To dzięki niej i jej radom trafiłam do poleconej
neurolog, synek miał pięć miesięcy i niewiele potrafił. Dzień, który zapamiętam
na zawsze, to pierwsza diagnoza MPD, skierowanie do szpitala na rezonans. Całą
drogę do domu przepłakałam, trzymając synka w ramionach. Płakałam, bo żal
było mi tej małej kruszynki, która sobie na to nie zasłużyła.
Po rezonansie dość długo czkaliśmy na opis
i tak rozpoznanie choroby dostaliśmy, gdy syn skończył rok. MPD schizencefalia
zamknięta w prawym płacie ciemieniowym, drobno zakrętowość, zwężenie pnia
móżdżku, zniekształcenie kory mózgowej - w tamtym momencie dla mnie rodzica ,,czarna
magia’’.
Jestem wdzięczna mojej neurolog, która
skierowała nas do RORE w Rzeszowie na turnus rehabilitacyjny, gdy tam
trafiliśmy syn niewiele potrafił, taki duży noworodek - spał, jadł niewiele. Tam poznałam wielu
cudownych rodziców, czułam i czuję się tam, jak w domu. Korzystałam z tych
turnusów często, kilka razy w roku po trzy\cztery tygodnie. Nie było to łatwe,
tęsknota za domem, w którym czekał starszy syn. Jednak moim celem było i jest
usprawnienie młodszego syna na tyle, ile to możliwe, każda mała poprawa to
wielki sukces dla nas i przede wszystkim dla niego. To tam syn po pierwszej
botulinie, w wieku dwóch lat, stawiał swoje pierwsze kroki, na które czekaliśmy
tak długo. Gdy podrósł, doszły nowe
choroby: spastyczność, padaczka, a także stwierdzono u niego autyzm. Dziś
syn ma 8 lat i jest w pierwszej klasie. I mimo wszystkich obaw radzi
sobie rewelacyjnie. Jest to zasługa wielu osób, które pracowały i pracują z
nim. Jestem im ogromnie wdzięczna, bo to dzięki ich pracy syn może tak
funkcjonować. Za każdym jego sukcesem stoi wiele cudownych osób.
Jak każdy rodzic dzieci
wyjątkowych(magicznych), miałam lepsze i gorsze dni. W głowie mnóstwo pytań:
co dalej, dlaczego mnie to spotkało, dlaczego to mój syn jest chory. Dziś
jestem wdzięczna Bogu za to, że mam mojego anioła, to ja dużo nauczyłam
się i wciąż uczę się od niego. On jest wiecznie uśmiechnięty, pogodny,
spragniony miłości, którą obdarza napotkanych ludzi. Taka mała gaduła i nie
odgadnięta księga. Dzięki niemu nauczyłam się cierpliwości, cieszyć się małymi
sukcesami i wierzyć, że nie ma rzeczy niemożliwych.
To prawda w stu procentach co mówisz powinniśmy się uczyć od naszych dzieci jak podchodzić do życia. Bo tak niewiele trzeba do szczęścia a często go nawet nie zauważamy 🥰dużo siły i miłości Ci życzę 😘dziękuję za artykuł
OdpowiedzUsuń