"Moja córka ma acydurię kwasu 4-hydroksymasłowego"
,,
Dzień dobry Wszystkim!
Zostałam poproszona o udzielenie wywiadu. Tematem naszych rozmów miało
być przedstawienie, opowiedzenie naszej historii życia z dzieckiem
niepełnosprawnym. Tak, trochę byłam zdziwiona i na początku może zaniepokojona
tym, czy dam radę. Czy potrafię? Ale tak właściwie dlaczego miałabym nie dać
rady, skoro tyle już w życiu postawiono na mojej drodze wyzwań i myślę, że
udało mi się je przezwyciężyć. Tylko jak streścić 15 lat w jednej opowieści?
Zatem zacznę od początku. Posłuchajcie:
Jestem mamą piętnastoletniej dziewczynki z niepełnosprawnością, jak to
nazywają, psychoruchową. Gdy otrzymaliśmy od Boga ten wyczekiwany dar
macierzyństwa, nikt nie myślał, że będzie on wyjątkowy, a jednocześnie pełen
niepokoju, strachu i mnóstwa obowiązków. Córka jest naszym drugim dzieckiem. Ma
dorosłego brata i Bogu dzięki zdrowego. Na pewno uwierzycie w nasze szczęście,
gdy dowiedzieliśmy się, że będzie dziewczynka! Ciąża przebiegała normalnie i 12
września przyszła na świat, przez poród naturalny, nasza cudna córeczka. Ciemne
bujne włosy, śliczna buzia i wyjątkowo grzeczne, wybudzające się tylko do
karmienia i przewinięcia niemowlę. Czego chcieć więcej? BYŁAM SZCZĘŚLIWA!
Wróciliśmy do domu i wydawało się, że wszystko jest tak, jak ma być.
Gdy córeczka miała 3 miesiące, udaliśmy się do naszego Ośrodka Zdrowia
na zwykłe szczepienie. Ale niestety ta wizyta przebiegła nieco inaczej. Pani
doktor przebadała córkę i stwierdziła, że ma ona bardzo obniżone napięcie
mięśniowe i jest bardzo wiotka. Nie mogła ryzykować i nie zaszczepiła jej
wtedy. A nas skierowała do neurologa dziecięcego. I tak zaczęła się nasza
wędrówka po specjalistach.
Koniec końców trafiliśmy na rehabilitacje z myślą, że to ją wzmocni. A
tak naprawdę teraz to dopiero zrozumiałam, że wtedy po prostu nikt nie
wiedział, co jej jest. Podano mi namiar do doktor z Rzeszowa (Pani Zofii
Bońkowskiej), która dobrze skojarzyła i wysłała nas do Warszawy do Centrum
Zdrowia Dziecka na Oddział Chorób Metabolicznych. Jestem jej za to bardzo
wdzięczna i pełna podziwu, ponieważ odkryto u mojej córki bardzo rzadką i
dopiero obserwowaną chorobę. Na Oddział pojechałam bez męża, który został z
synem, wtedy przecież jeszcze małym chłopcem, w domu.
Na miejscu tak właściwie dopiero do mnie dotarło, że moje dziecko jest chore.
Ani wygląd zewnętrzny, ani jakieś drastyczne załamania zdrowia, nic na to nie
wskazywało. Fakt, była wiotka, dużo
spała. Ale nikt nie zauważał jej inności. Zresztą, do tej pory wygląd mojej
córci nie odbiega od wyglądu jej rówieśników. I nie będzie to chyba przesada,
jeżeli powiem, że jest śliczną dziewczynką J
Tam - w klinice – usłyszałam od
lekarzy, że moje dziecko choruje na bardzo rzadką chorobę metaboliczną,
genetycznie uwarunkowaną: ACYDURIA KWASU 4-HYDROKSYMASŁOWEGO. Wiem, brzmi
przerażająco i niezrozumiale. I powiem to po tylu latach, że jeszcze nigdy w
życiu tak się nie bałam. W głowie miałam milion pytań, a w tym jedno
przerażające ,,Czy będzie żyła?’’, ,,Jak będzie żyła?’’. Tak właściwie nikt mi
na te pytania wtedy nie umiał odpowiedzieć. Było tylko wówczas troje dzieci w
Polsce z tym schorzeniem. Nie powiedzieli mi nawet, czy żyją. To było straszne.
Wróciliśmy do domu i zaczęliśmy mozolną walkę o to, żeby jej pomóc. Nie
dostaliśmy żadnych leków, bo po prostu ich nie było. Z racji wiotkości nie
trzymała pionu, nie siedziała samodzielnie prawie do 9 miesiąca, głowa z trudem
trzymała się prosto. Chodzić (to za dużo powiedziane) zaczęła po dwóch latach.
Ciągle słyszeliśmy, żeby rehabilitować i stymulować. Co wywalczycie, to wasze.
Teraz ma 15 lat. Fizycznie, bo niestety jest opóźniona w rozwoju. Trzeba jej w
dużym stopniu pomagać w codziennej egzystencji. Ubieranie, mycie, czesanie
włosów. Ale tez w odnalezieniu się w innej nieznanej dla niej sytuacji i
miejscu. Ma nadwrażliwość na głośną muzykę i odgłosy hałaśliwych maszyn, np.
szlifierki, wiertarki, głosu nadjeżdżającego motocykla, itp. Wiem, że na chwilę
obecną nie poradziłaby sobie sama absolutnie.
Ale sukcesem jest, że:
Chodzi, mówi, rozpoznaje i kocha mocno
swoich bliskich, już potrafi sama zjeść podany posiłek. Uczęszcza do Szkoły
Specjalnej i bardzo to lubi. Pewnie nigdy nie nauczy się pisać, czy czytać, ale
czy nie jest najważniejsze, że żyje?
Jest bardzo radosnym i serdecznym dzieckiem. Nie przejawia żadnej
agresji wobec nikogo. I powiem wam, że chyba mało która mama słyszy tyle razy
dziennie ,,Kocham Cię’’, ,,Przytul mnie mocno’’, co ja. J
Oczywiście, jak spora większość nastolatek jest małym leniuszkiem i szybko się
zniechęca, i jak jej mówię, np. ,,posprzątaj zabawki’’, to szuka sposobu, jak
tego nie zrobić. Zna poczucie humoru i, o dziwo, często nim nas zaskakuje. Ale
za to za najmniejszą rzecz pięknie dziękuje, cokolwiek by to było: pomoc w
ubieraniu, czesaniu, drobne upominki, czy nawet za to, że jestem.
Zostałam zapytana o marzenia. Ten temat przemilczę, bo o nich głośno się
nie mówi. Jednak zamienię je na taką cichą pokorną prośbę do Opatrzności, żeby
nie zabrakło mi siły i zdrowia. Tak, żebym mogła się nią zajmować, jeżeli sama
się tego nie nauczy.
Moja córcia ma kochającą ją rodzinę: tatę, któremu skradła serce, brata,
który nie traktuje jej, jakby była jakaś inna, ciocie, wujków i kuzynów, którzy
przyzwyczaili się, że trochę inaczej się z nimi porozumiewa, bawi, czy
zachowuje. Ale ze mną, nie boję się tego powiedzieć, jest najbliżej.
A jak wygląda współpraca z różnymi Instytucjami, Urzędami, napotkanymi
na naszej drodze. Powiem tak. Tam, gdzie mają do czynienia z dziećmi specjalnej
troski przyjęli nas nadzwyczaj dobrze. Nie ukrywam, że czasem biurokracja nas
przerasta, ale to chyba dotyczy wszystkich. Wiem, że spotykamy się z
akceptacją, ale czasem ludzie po prostu nie wiedzą, jak odbierać zachowanie
naszych dzieci. Trzeba to po prostu zrozumieć. Wiem też, że szkoła, do której
chodzi moja córka, nie raz wyciągnęła do nas pomocną dłoń.
Moim zdaniem trzeba być otwartym dla ludzi i mówić o swoich problemach,
o lękach, o chwilach słabości. Bo nie myślcie, że takich chwil nie ma. Są i to
nie raz. I dlatego chciałabym zwrócić się w tej chwili do wszystkich rodziców
dzieci niepełnosprawnych, tych mniej, czy więcej dotkniętych chorobą: Nie
zamykajcie się, bardzo Was proszę, sami z Waszymi zmartwieniami. Gdy człowiek
mówi o tym, co go w życiu spotkało, co przeraża, czego nie rozumie, to w gronie
ludzi podobnie potraktowanych przez los, zawsze znajdzie kogoś, kto pocieszy,
wytłumaczy i uspokoi zbłąkane nieraz myśli. Organizujcie grupy wsparcia,
spotkania. Czasem nawet wystarczy wspólne słuchanie. Ja z mojego doświadczenia
wiem, że to bardzo dużo daje, bo wtedy nie czujemy się sami z problemami, które
nie raz nas przerastają.
Na koniec chciałabym podziękować za poświęconą mi uwagę i zaufanie,
jakim mnie obdarzyliście, proponując opowiedzenie swojej historii.
Namawiam kolejnych chętnych, którzy chcą opowiedzieć o sobie i odwagi,
bo nie jest to nic strasznego, a razem damy radę, zobaczycie J
.’’
Gratulacje za odwagę! Warto przeczytać i zaczerpnąć inspiracji do własnego życia.
OdpowiedzUsuńTak trzeba dawać rade i być optymistą nasze dzieci nas potrzebują.Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńPięknie opowiedziana historia ❤️ Dużo siły wspaniała mamo
OdpowiedzUsuńPięknie napisane, jesteśmy dumni z pisarki!
OdpowiedzUsuńŻyczymy dużo sił i jeszcze wielu wielu pięknych chwil z córeczką 🥰 Jesteś niesamowitą kobieta i mamą 🥰 dla dzieci jesteśmy w stanie góry przenosić mimo iż wcześniej myśleliśmy że kamień jest dla nas zbyt ciężki 💪
OdpowiedzUsuńCzy zastanawialiście się kiedyś, w jaki sposób Pan Bóg wybiera matki niepełnosprawnych dzieci?.....to
OdpowiedzUsuńpostarajcie się wyobrazić sobie Boga, który daje wskazówki swym aniołom♥️ mylę,że to jest najlepsze podsumowanie tego co przeczytałam🤗🤗
wzruszająca historia i niesamowicie silna kobieta 🥺❤️
OdpowiedzUsuń