Nasza historia to wyrwany rąbek.

Może na początek kilka skrótów:

Miałam prostych, kochanych rodziców i trzech starszych braci.

Nie byłam planowanym dzieckiem, dlatego śmieję się, że zaplanował mnie Bóg. Rodzicom jestem wdzięczna za wartości, jakich mnie nauczyli, ich trud, i prostą, mądrą miłość, stąd nigdy nie myślałam tylko o sobie.

Nigdy nie myślałam, co chcę robić, bo życie układa się samo – chciałam być pielęgniarką, ale rodzice nie mogli mnie wysłać do odległej placówki, więc z rozsądku poszłam do szkoły krawieckiej.

Mama moich przyjaciółek zawsze mówiła: ,,Jak chcesz Pana Boga rozśmieszyć, to sobie planuj.

Gdy uczęszczałam do szkoły średniej, nauczyciel powiedział mi: ,,Ty będziesz miała swoją firmę’’.

Na przyjęciu pomaturalnym byłam z chłopcem, z którym, co dziwne, poznałam się we własnym domu. Ksiądz do rodziców tego chłopaka oznajmił, że ,,Z tego będzie małżeństwo’’ i znowu się śmiałam i myślałam ,,Co on mówi?’’.

     Jednak w życiu powoli tak było: ten chłopak jest moim mężem, mieliśmy własną firmę, którą prowadziliśmy 16 lat, dwoje zdrowych i zdolnych dzieci i mieszkaliśmy z moimi rodzicami, gdzie oni mieli w nas wsparcie, a my w nich.

Ale Bóg chciał czegoś więcej i jak zwykle inaczej.

Córka chodziła do Domu Dziecka i tam poznała pewną dziewczynkę. Przed Świętami Bożego Narodzenia powiedziała do mnie: ,,Mamo, może ta dziewczynka do nas przyjechać na święta? Proszę Cię’’. Hmm, pomyślałam, jak ta dziewczynka przeżyje powrót do Domu Dziecka. Jednak córka powiedziała : ,,Będziemy rodziną zaprzyjaźnioną. Tam tak jest. Będzie do nas przyjeżdżać.’’ Obiecałam, że zadzwonię tam i z tatą razem porozmawiamy z siostrą zakonną. Tak też zrobiliśmy. Przez telefon usłyszeliśmy, że dziewczynka ma już termin rozprawy i rodzinę zastępczą, która na nią czeka. Więc nie będziemy już jej mieszać. Rozumiałam to. Jednak przed wigilią ta sama siostra zadzwoniła, czy nadal chcemy na święta gościć tę dziewczynkę, bo tamta rodzina jej nie wzięła. Była jedynym dzieckiem, które zostało w Domu Dziecka na Wigilię. Oczywiście zgodziliśmy się – przerwałam gotowanie, zebrałam się i zaraz pojechałam. Myślałam, że zaraz zobaczę kilkunastoletnią dziewczynkę. Nigdy nie zapomnę momentu otwarcia drzwi, gdzie na końcu długiego korytarza stała malutka dziewczynka w zielonym, czy turkusowym kapelusiku i różowej kurteczce. Reklamówka, w której miała zapakowane ubranka i kaszki, była nie dużo mniejsza od niej. O Boże, przyjechałam po nią samochodem dostawczym, nie mam ani kawałka czekolady. Ona podeszła do mnie ufnie. Podpisałam karteczkę o odpowiedzialności i wsiadłyśmy do samochodu bez fotelika. Przymocowałam ją pasem i pojechałyśmy do domu. Dla nas to było, jakby Dzieciątko Jezus przyszło w ten dzień. Po Nowym Roku pojechała  z powrotem do Domu Dziecka. Po dwóch tygodniach tamta rodzina wzięła ją do siebie na pewien czas, po czym znowu wróciła do placówki. Tym razem była bardzo zamknięta w sobie i milcząca. Córka mówiła, że siostry nie wiedziały, co się jej stało: była, a jakby jej nie było. Obydwoje z mężem zaniepokoiliśmy się, bo to była energiczna, radosna dziewczynka. Wsiedliśmy do samochodu  i pojechaliśmy do niej. Widok był przykry, siostry bezradne. Zdecydowaliśmy, że możemy ją wziąć na weekend, bo w tygodniu pracujemy. Siostra się zgodziła i tak w piątkowe popołudnie pojechaliśmy razem do domu.

     Dziecko nie reagowało, oczka miało przygasłe, matowe, ale gdy weszłyśmy do domu, na schodach powiedziała :,,Jak się cieszę’’. Uśmiech miała na twarzy, radość. Wróciła do nas, jak po chorobie. Stwierdziliśmy, że oto mamy dziecko. Nie było to proste, bo adoptować ją nie można było, rodziną zastępczą nie byliśmy, a tamta rodzina czekała na rozprawę o przyjęcie dziecka. A dziewczynka u nas się jakby tylko urlopowała i podpisywałam karteczkę o odpowiedzialności. W międzyczasie przyjechały Panie z Ośrodka Adopcyjnego – dziecko czuło się, jak u siebie, jednak one były na nie, bo nie byłyśmy rodziną zastępczą. Nie wiedziałam, czy ktoś zdrowie dziecka weźmie sobie na sumienie, czy nie, my byliśmy gotowi przyjąć ją do rodziny. Wtedy usłyszeliśmy, że powinniśmy złożyć dokumenty, aby stać się rodziną zastępczą.  I tak to się zaczęło…. Gdy pojechaliśmy na rozprawę o przyjęcie dziecka, sędzia wyciągnął nam pakiet – okazało się, że dziewczynka ma jeszcze brata w pogotowiu rodzinnym. Warunek był taki, że mamy wziąć dwójkę, albo żadnego. Brat był jeszcze młodszy. Dzieci nasze stwierdziły, że damy radę, i tak po rozprawie pojechaliśmy prosto po chłopczyka. Był bardzo żywy, Panie mówiły, że chodził po żyrandolach. Oprócz niego znajdował się tam i noworodek. Opiekunki opowiadały, że ciągle ze szpitala przychodzą noworodki, co jedne pójdą do rodzin zastępczych, to przychodzą kolejne. A nasz chłopczyk czekał już długo, bo nie było chętnej rodziny. Powoli przyjeżdżał do nas, żeby się przyzwyczajać. Pomagały nam mama i niania, a my pełni sił cieszyliśmy się rodziną i ogarnialiśmy firmę. Wtedy mieliśmy marzenia, rodzinną firmę, myśleliśmy, że jak podrosną, wybudują sobie domy na działkach, będą pracować z nami, a my im będziemy pomagać. Będą wnuki, jaka radocha!

     Wszystko dobrze się układało. Po kilku latach dostaliśmy telefon z sądu, że mają w szpitalu dwoje dzieci, i żeby im pomóc, bo wyzdrowiały i nie mogą już tam być. Chłopczyk 4 latka i dziewczynka 9 miesięcy. Chcieli, żebyśmy chociaż przyjechali do nich. Dzieci to nie rzeczy, żeby na chwilę, ale małe, bezradne i bezbronne i choć nie wiedziałam, czy damy radę, ale pojechaliśmy. W szpitalu wiedziano i chociaż nie było żadnych dokumentów, zaprowadzono nas do dzieci. Serce pękało na widok chłopca – pobawiliśmy się z nim, potem pokazał nam swoją siostrę. Dziewczynka leżała w łóżeczku w pasiastej piżamce z firanki, miała buciki, lub skarpetki. Myślenie tam już nie miało miejsca – wzięliśmy ja na rączki – tylko leżała. Byłam przekonana, że to chodzi o miejsce, dlatego tak się zachowywała. Zapytaliśmy chłopca, czy chce nas odwiedzić, że się pobawi z naszymi dziećmi, a jak mu się spodoba, to może zostać u nas. Chłopiec bez wahania się zgodził. Pielęgniarki natychmiast go przygotowały. Nie miał ubrań, więc coś poszukały, znalazły jakieś ogrodniczki w paski, ubrały bez butów. Więc wzięliśmy go na ręce i poszliśmy do samochodu. Obiecałam mu, że do siostry wrócimy. Chłopiec żył emocjami, chciał być tylko na rękach. Wszystko mu się podobało, aż zasnął. Położyłam go do łóżka, obudził się z płaczem, pytam :,,Czemu płaczesz?’’, a on pokazuje brzuch, że go boli. Rozpinam ogrodniczki i co widzę? Szelki o 10 cm za krótkie. Szybko zmieniłam mu ubranie. W pokoju stało łóżeczko wnuczka. Chłopiec pyta się mnie, gdzie będzie spała jego siostrzyczka.  Wyraził chęć zamieszkania z nami. Na drugi dzień pojechaliśmy najpierw po ubrania, a potem po siostrzyczkę. Już w samochodzie dziewczynka miała przedziwne zachowania.  Nie siedziała sama, a ja nie miałam pojęcia o problemach, jakie nas czekają. Szybko znaleźliśmy się z dziewczynką w Potoku na wczesnej interwencji i tak niewiele wiedzieliśmy o niej, poza opóźnionym rozwojem, a dziecko wyglądało, jak roślinka. Wiło się, sprawdzaliśmy oklaskiem, czy słyszy, nie siadając potrafiła w nocy wydostać się z łóżeczka, znaleźć się na meblościance. Rano kąpałam ją po trzy razy, gdyż była wymalowana (wiadomo czym) i czekała na nas. Nie miała ząbków i ciałka, jadła tak, jakby jedzenia nie widziała. Główka z tyłu całkiem płaska, między pośladkami widoczna była zagojona dziurka. Na głowie rano zobaczyliśmy kółko z wyrwanych włosków. Nie dawała się tulić, odpychała z ogromną siłą i nagle, tak, że nawet trzymana, mogła wypaść z rąk. Nie czuła upadków i nie płakała. Strach było pomyśleć, wszyscy mówili, że nie damy rady, ale nikt nawet nas nie wsparł. Tuliliśmy ją wszyscy w domu na siłę, bo pomyśleliśmy , że jak nie pozna, to nie będzie wiedzieć. Cudem temu dziecku nigdy się nic nie stało, na to, co się działo. Tak naprawdę nikt nami nie pokierował. Zawsze modliłam się i prosiłam Pana Boga, żeby mi pomógł i poprowadził. Gdy podrosła troszkę, Pani logopeda z Krosna nie potrafiła z nią nawiązać kontaktu, pisała mi na karteczkach, co mam z nią robić w domu. A jak wracałam do domu do reszty dzieci, to głowa mi puchła od nadmiaru wiedzy. Po ludzku to było niemożliwe. Moja koleżanka mówi mi, że Pan Bóg tak zrobił, żebym nie była świadoma. I tak było…Oboje z mężem uzupełnialiśmy się. Do domu rodzinnego w naszej miejscowości przyjeżdża Pani Dr. Endokrynolog z Rzeszowa i tak Pan Bóg dał i sam układał ścieżki, nie koniecznie łatwe.

     Żeby nie było za dobrze, to kryzys w Ameryce spowodował komplikacje: firmy zachodnie, dla których pracowaliśmy, nie zapłaciły nam ogromnych należności i się wówczas zaczęło. Firma niestety padła, ogłosiliśmy upadłość, którą rozwijaliśmy od zera przez 18 lat, pracowały w niej kobiety, które niejednokrotnie były jedyną osobą pracującą w domu. Sąd ogłosił zaocznie upadłość bez naszej winy. Hmm, konsekwencje nasze, a dzieci? To pomyśleliśmy wtedy, że to, co włożymy w dzieci, nikt nam tego nie zabierze. Chociaż dziś z tego tez się śmieję, nic nie należy do nas. Nasze rodzone dzieci pojechały za granicę i stamtąd nas wspierały finansowo(19-21 lat). A my leczenie, specjaliści, modlitwa, szkoły i praca. Siły czerpałam z różańca i modlitw, mszy św. i nabożeństw, gdzie uzdrowienie dzieci widziałam tylko w rękach Boga przez 6 lat. Raz w miesiącu albo z mężem samochodem, albo, gdy musiał iść do pracy to autokarem z dziećmi jechałam na nabożeństwa. Tam myślałam : ,,Pani Boże, ja Ci ich przywiozłam, a Ty się nimi zajmij, a mi daj sił’’. Wracałam pełna nadziei. Siedziałam z nauczycielami na telefonie, żeby widzieć, co się mają uczyć, bo nie wiedzieli. Uczyłam czytać, pisać, odrabiałam lekcje, robiłam kursy PCPR, obowiązkowe dla rodziców zastępczych, psychologiczne testy wielogodzinne. Dziewczynka, już nie roślinka, poszła do szkoły i znów miałam wrażenie, że to wszystko to plan Boga. Pani cudowna, jak rodzona mama, opiekuje się nią i świetnie przygotowuje ją społecznie. Potem szkoła specjalna, gdzie znów kłopoty. Dziewczynka się nie zaaklimatyzowała, dlatego przenieśliśmy ja do Frysztaka.

     Jestem wdzięczna szkole, gdzie wychowawcy i Dyrekcja są, jak mamy, nauczyciele, jak tatusiowie, terapeuci z sercem i poświęceniem. Jakby z naszymi dziećmi i nami byli rodziną. Tam dziewczynka uzyskała prawdziwą pomoc, czuje się szczęśliwa, gdy wraca do domu. Ma w sobie dużo miłości, odmawia z nami różaniec. Jest cudownym kwiatem, daje nam sporo radości, a wszystko zawdzięczam Bogu. Wiem, że wysłuchuje modlitw i chociaż daje ciężkie próby w życiu, to wiem, że daje plan i może wydaje się po ludzku niemożliwe, to wiem, że w Jego rękach jest dobro. A to, co mimo mojego wysiłku się nie udało, wiem, że Bóg przemieni w dobro w swoim czasie. Dziś czuję, że krocząc przez życie człowiek ma miłość i wiarę. Cuda dzieją się nawet na progu domu. Te słowa pisze, jako podziękowanie Bogu za siłę, cuda i to, co mi dał.

Komentarze

  1. Ogromne serce, mądrość życiową i tyle ciepła 🥰dziękuję Bogu że są Tacy ludzie jak Wy😘dużo zdrowia i miłości Wam życzę🌹🌹🌹

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuje za ciepłe słowa , naszą historia uczyła mnie małości wobec wielkich rzeczy a wiara w wszechmocnego kochającego dodawała sił i była motorem Pozdrawiam

      Usuń
  2. Rodzina to nie zawsze więzy krwi...to ludzie, którzy akceptują Cię takim, jakim jesteś.To Ci, którzy zrobią wszystko, aby zobaczyć Twój uśmiech, którzy kochają Cię niezależnie od wszystkiego..... przepiękne świadectwo.Wszystkiego najlepszego w Nowym Roku 🤗😘

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W życiu jest uśmiech ale i bywały łzy bezradności, wiara była motorem , modlitwa nadzieją i choć czasem na cuda trzeba poczekać można je widzieć a to cieszy . Szczęśliwego Nowego Roku 🙂

      Usuń
  3. Czytając tę historię, odzyskuje się wiarę w dobrego człowieka. Dobrze, że cuda dzieją się tu i teraz, obok nas i jesteśmy tego naocznymi świadkami. Rodzina to fundament dalszego życia. A Wy daliście zaznać miłości i dobra tylu dzieciom....Odważni z Was ludzie, o ogromnych sercach. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W śród trudów oprócz tych obojętnych Pan Bóg zawsze postawi innych jako wędkę , czasami - skoro Bóg jest wszechwiedzacy , Wszechmogący I Kochający każdego to czy mógłby inaczej ? Wszystko jest po coś . Dziękuję za ciepłe słowa . Pozdrawiam

      Usuń
  4. Mamo jesteś cudowna.Jestes świadectwem ze cuda są wśród nas❤

    OdpowiedzUsuń
  5. Wow nie można się oderwać od czytania 😍 przepiękna historia miłości prawdziwej, bezinteresownej❤️ dużo sił na przyszłe dni! Łączymy się w modlitwie ❤️

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuje za modlitwe ,taki komentarz jest inspirujący do napisania książki .Dawno temu kupiłam gruby zeszyt z tą myślą ale został zużyty do czegoś innego , mam dużo zajęć ale może kiedyś jak Bóg da czas i tchnienie z przeszłości ? Pozdrawiwiam serdecznie i dziękuję 🥰🤗

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

,,Szczęśliwa, że będę mamą’’

Mój syn nauczył mnie optymizmu.

HISTORIA ANI