Nasza historia to wyrwany rąbek.
Może na początek kilka skrótów:
▪ Miałam
prostych, kochanych rodziców i trzech starszych braci.
▪ Nie
byłam planowanym dzieckiem, dlatego śmieję się, że zaplanował mnie Bóg.
Rodzicom jestem wdzięczna za wartości, jakich mnie nauczyli, ich trud, i
prostą, mądrą miłość, stąd nigdy nie myślałam tylko o sobie.
▪ Nigdy
nie myślałam, co chcę robić, bo życie układa się samo – chciałam być
pielęgniarką, ale rodzice nie mogli mnie wysłać do odległej placówki, więc z
rozsądku poszłam do szkoły krawieckiej.
▪ Mama
moich przyjaciółek zawsze mówiła: ,,Jak chcesz Pana Boga rozśmieszyć, to sobie
planuj.
▪ Gdy
uczęszczałam do szkoły średniej, nauczyciel powiedział mi: ,,Ty będziesz miała
swoją firmę’’.
▪ Na
przyjęciu pomaturalnym byłam z chłopcem, z którym, co dziwne, poznałam się we
własnym domu. Ksiądz do rodziców tego chłopaka oznajmił, że ,,Z tego będzie
małżeństwo’’ i znowu się śmiałam i myślałam ,,Co on mówi?’’.
Jednak w życiu powoli tak było: ten
chłopak jest moim mężem, mieliśmy własną firmę, którą prowadziliśmy 16 lat,
dwoje zdrowych i zdolnych dzieci i mieszkaliśmy z moimi rodzicami, gdzie oni
mieli w nas wsparcie, a my w nich.
Ale Bóg chciał czegoś więcej i
jak zwykle inaczej.
Córka chodziła do Domu Dziecka i
tam poznała pewną dziewczynkę. Przed Świętami Bożego Narodzenia powiedziała do
mnie: ,,Mamo, może ta dziewczynka do nas przyjechać na święta? Proszę Cię’’.
Hmm, pomyślałam, jak ta dziewczynka przeżyje powrót do Domu Dziecka. Jednak
córka powiedziała : ,,Będziemy rodziną zaprzyjaźnioną. Tam tak jest. Będzie do
nas przyjeżdżać.’’ Obiecałam, że zadzwonię tam i z tatą razem porozmawiamy z
siostrą zakonną. Tak też zrobiliśmy. Przez telefon usłyszeliśmy, że dziewczynka
ma już termin rozprawy i rodzinę zastępczą, która na nią czeka. Więc nie
będziemy już jej mieszać. Rozumiałam to. Jednak przed wigilią ta sama siostra
zadzwoniła, czy nadal chcemy na święta gościć tę dziewczynkę, bo tamta rodzina
jej nie wzięła. Była jedynym dzieckiem, które zostało w Domu Dziecka na
Wigilię. Oczywiście zgodziliśmy się – przerwałam gotowanie, zebrałam się i
zaraz pojechałam. Myślałam, że zaraz zobaczę kilkunastoletnią dziewczynkę.
Nigdy nie zapomnę momentu otwarcia drzwi, gdzie na końcu długiego korytarza
stała malutka dziewczynka w zielonym, czy turkusowym kapelusiku i różowej
kurteczce. Reklamówka, w której miała zapakowane ubranka i kaszki, była nie
dużo mniejsza od niej. O Boże, przyjechałam po nią samochodem dostawczym, nie
mam ani kawałka czekolady. Ona podeszła do mnie ufnie. Podpisałam karteczkę o
odpowiedzialności i wsiadłyśmy do samochodu bez fotelika. Przymocowałam ją
pasem i pojechałyśmy do domu. Dla nas to było, jakby Dzieciątko Jezus przyszło
w ten dzień. Po Nowym Roku pojechała z
powrotem do Domu Dziecka. Po dwóch tygodniach tamta rodzina wzięła ją do siebie
na pewien czas, po czym znowu wróciła do placówki. Tym razem była bardzo
zamknięta w sobie i milcząca. Córka mówiła, że siostry nie wiedziały, co się
jej stało: była, a jakby jej nie było. Obydwoje z mężem zaniepokoiliśmy się, bo
to była energiczna, radosna dziewczynka. Wsiedliśmy do samochodu i pojechaliśmy do niej. Widok był przykry,
siostry bezradne. Zdecydowaliśmy, że możemy ją wziąć na weekend, bo w tygodniu
pracujemy. Siostra się zgodziła i tak w piątkowe popołudnie pojechaliśmy razem
do domu.
Dziecko nie reagowało, oczka miało
przygasłe, matowe, ale gdy weszłyśmy do domu, na schodach powiedziała :,,Jak
się cieszę’’. Uśmiech miała na twarzy, radość. Wróciła do nas, jak po chorobie.
Stwierdziliśmy, że oto mamy dziecko. Nie było to proste, bo adoptować ją nie
można było, rodziną zastępczą nie byliśmy, a tamta rodzina czekała na rozprawę
o przyjęcie dziecka. A dziewczynka u nas się jakby tylko urlopowała i
podpisywałam karteczkę o odpowiedzialności. W międzyczasie przyjechały Panie z
Ośrodka Adopcyjnego – dziecko czuło się, jak u siebie, jednak one były na nie,
bo nie byłyśmy rodziną zastępczą. Nie wiedziałam, czy ktoś zdrowie dziecka
weźmie sobie na sumienie, czy nie, my byliśmy gotowi przyjąć ją do rodziny.
Wtedy usłyszeliśmy, że powinniśmy złożyć dokumenty, aby stać się rodziną
zastępczą. I tak to się zaczęło…. Gdy
pojechaliśmy na rozprawę o przyjęcie dziecka, sędzia wyciągnął nam pakiet –
okazało się, że dziewczynka ma jeszcze brata w pogotowiu rodzinnym. Warunek był
taki, że mamy wziąć dwójkę, albo żadnego. Brat był jeszcze młodszy. Dzieci
nasze stwierdziły, że damy radę, i tak po rozprawie pojechaliśmy prosto po
chłopczyka. Był bardzo żywy, Panie mówiły, że chodził po żyrandolach. Oprócz
niego znajdował się tam i noworodek. Opiekunki opowiadały, że ciągle ze
szpitala przychodzą noworodki, co jedne pójdą do rodzin zastępczych, to
przychodzą kolejne. A nasz chłopczyk czekał już długo, bo nie było chętnej
rodziny. Powoli przyjeżdżał do nas, żeby się przyzwyczajać. Pomagały nam mama i
niania, a my pełni sił cieszyliśmy się rodziną i ogarnialiśmy firmę. Wtedy
mieliśmy marzenia, rodzinną firmę, myśleliśmy, że jak podrosną, wybudują sobie
domy na działkach, będą pracować z nami, a my im będziemy pomagać. Będą wnuki,
jaka radocha!
Wszystko dobrze się układało. Po kilku
latach dostaliśmy telefon z sądu, że mają w szpitalu dwoje dzieci, i żeby im
pomóc, bo wyzdrowiały i nie mogą już tam być. Chłopczyk 4 latka i dziewczynka 9
miesięcy. Chcieli, żebyśmy chociaż przyjechali do nich. Dzieci to nie rzeczy,
żeby na chwilę, ale małe, bezradne i bezbronne i choć nie wiedziałam, czy damy
radę, ale pojechaliśmy. W szpitalu wiedziano i chociaż nie było żadnych
dokumentów, zaprowadzono nas do dzieci. Serce pękało na widok chłopca –
pobawiliśmy się z nim, potem pokazał nam swoją siostrę. Dziewczynka leżała w łóżeczku
w pasiastej piżamce z firanki, miała buciki, lub skarpetki. Myślenie tam już
nie miało miejsca – wzięliśmy ja na rączki – tylko leżała. Byłam przekonana, że
to chodzi o miejsce, dlatego tak się zachowywała. Zapytaliśmy chłopca, czy chce
nas odwiedzić, że się pobawi z naszymi dziećmi, a jak mu się spodoba, to może
zostać u nas. Chłopiec bez wahania się zgodził. Pielęgniarki natychmiast go
przygotowały. Nie miał ubrań, więc coś poszukały, znalazły jakieś ogrodniczki w
paski, ubrały bez butów. Więc wzięliśmy go na ręce i poszliśmy do samochodu.
Obiecałam mu, że do siostry wrócimy. Chłopiec żył emocjami, chciał być tylko na
rękach. Wszystko mu się podobało, aż zasnął. Położyłam go do łóżka, obudził się
z płaczem, pytam :,,Czemu płaczesz?’’, a on pokazuje brzuch, że go boli.
Rozpinam ogrodniczki i co widzę? Szelki o 10 cm za krótkie. Szybko zmieniłam mu
ubranie. W pokoju stało łóżeczko wnuczka. Chłopiec pyta się mnie, gdzie będzie
spała jego siostrzyczka. Wyraził chęć
zamieszkania z nami. Na drugi dzień pojechaliśmy najpierw po ubrania, a potem
po siostrzyczkę. Już w samochodzie dziewczynka miała przedziwne zachowania. Nie siedziała sama, a ja nie miałam pojęcia o
problemach, jakie nas czekają. Szybko znaleźliśmy się z dziewczynką w Potoku na
wczesnej interwencji i tak niewiele wiedzieliśmy o niej, poza opóźnionym
rozwojem, a dziecko wyglądało, jak roślinka. Wiło się, sprawdzaliśmy oklaskiem,
czy słyszy, nie siadając potrafiła w nocy wydostać się z łóżeczka, znaleźć się
na meblościance. Rano kąpałam ją po trzy razy, gdyż była wymalowana (wiadomo
czym) i czekała na nas. Nie miała ząbków i ciałka, jadła tak, jakby jedzenia
nie widziała. Główka z tyłu całkiem płaska, między pośladkami widoczna była
zagojona dziurka. Na głowie rano zobaczyliśmy kółko z wyrwanych włosków. Nie
dawała się tulić, odpychała z ogromną siłą i nagle, tak, że nawet trzymana,
mogła wypaść z rąk. Nie czuła upadków i nie płakała. Strach było pomyśleć,
wszyscy mówili, że nie damy rady, ale nikt nawet nas nie wsparł. Tuliliśmy ją
wszyscy w domu na siłę, bo pomyśleliśmy , że jak nie pozna, to nie będzie
wiedzieć. Cudem temu dziecku nigdy się nic nie stało, na to, co się działo. Tak
naprawdę nikt nami nie pokierował. Zawsze modliłam się i prosiłam Pana Boga,
żeby mi pomógł i poprowadził. Gdy podrosła troszkę, Pani logopeda z Krosna nie
potrafiła z nią nawiązać kontaktu, pisała mi na karteczkach, co mam z nią robić
w domu. A jak wracałam do domu do reszty dzieci, to głowa mi puchła od nadmiaru
wiedzy. Po ludzku to było niemożliwe. Moja koleżanka mówi mi, że Pan Bóg tak
zrobił, żebym nie była świadoma. I tak było…Oboje z mężem uzupełnialiśmy się.
Do domu rodzinnego w naszej miejscowości przyjeżdża Pani Dr. Endokrynolog z
Rzeszowa i tak Pan Bóg dał i sam układał ścieżki, nie koniecznie łatwe.
Żeby nie było za dobrze, to kryzys w
Ameryce spowodował komplikacje: firmy zachodnie, dla których pracowaliśmy, nie
zapłaciły nam ogromnych należności i się wówczas zaczęło. Firma niestety padła,
ogłosiliśmy upadłość, którą rozwijaliśmy od zera przez 18 lat, pracowały w niej
kobiety, które niejednokrotnie były jedyną osobą pracującą w domu. Sąd ogłosił
zaocznie upadłość bez naszej winy. Hmm, konsekwencje nasze, a dzieci? To
pomyśleliśmy wtedy, że to, co włożymy w dzieci, nikt nam tego nie zabierze.
Chociaż dziś z tego tez się śmieję, nic nie należy do nas. Nasze rodzone dzieci
pojechały za granicę i stamtąd nas wspierały finansowo(19-21 lat). A my
leczenie, specjaliści, modlitwa, szkoły i praca. Siły czerpałam z różańca i
modlitw, mszy św. i nabożeństw, gdzie uzdrowienie dzieci widziałam tylko w
rękach Boga przez 6 lat. Raz w miesiącu albo z mężem samochodem, albo, gdy
musiał iść do pracy to autokarem z dziećmi jechałam na nabożeństwa. Tam
myślałam : ,,Pani Boże, ja Ci ich przywiozłam, a Ty się nimi zajmij, a mi daj
sił’’. Wracałam pełna nadziei. Siedziałam z nauczycielami na telefonie, żeby
widzieć, co się mają uczyć, bo nie wiedzieli. Uczyłam czytać, pisać, odrabiałam
lekcje, robiłam kursy PCPR, obowiązkowe dla rodziców zastępczych,
psychologiczne testy wielogodzinne. Dziewczynka, już nie roślinka, poszła do
szkoły i znów miałam wrażenie, że to wszystko to plan Boga. Pani cudowna, jak
rodzona mama, opiekuje się nią i świetnie przygotowuje ją społecznie. Potem
szkoła specjalna, gdzie znów kłopoty. Dziewczynka się nie zaaklimatyzowała,
dlatego przenieśliśmy ja do Frysztaka.
Jestem wdzięczna szkole, gdzie wychowawcy
i Dyrekcja są, jak mamy, nauczyciele, jak tatusiowie, terapeuci z sercem i
poświęceniem. Jakby z naszymi dziećmi i nami byli rodziną. Tam dziewczynka
uzyskała prawdziwą pomoc, czuje się szczęśliwa, gdy wraca do domu. Ma w sobie
dużo miłości, odmawia z nami różaniec. Jest cudownym kwiatem, daje nam sporo
radości, a wszystko zawdzięczam Bogu. Wiem, że wysłuchuje modlitw i chociaż
daje ciężkie próby w życiu, to wiem, że daje plan i może wydaje się po ludzku
niemożliwe, to wiem, że w Jego rękach jest dobro. A to, co mimo mojego wysiłku
się nie udało, wiem, że Bóg przemieni w dobro w swoim czasie. Dziś czuję, że
krocząc przez życie człowiek ma miłość i wiarę. Cuda dzieją się nawet na progu domu. Te słowa pisze, jako
podziękowanie Bogu za siłę, cuda i to, co mi dał.
Ogromne serce, mądrość życiową i tyle ciepła 🥰dziękuję Bogu że są Tacy ludzie jak Wy😘dużo zdrowia i miłości Wam życzę🌹🌹🌹
OdpowiedzUsuńDziękuje za ciepłe słowa , naszą historia uczyła mnie małości wobec wielkich rzeczy a wiara w wszechmocnego kochającego dodawała sił i była motorem Pozdrawiam
UsuńRodzina to nie zawsze więzy krwi...to ludzie, którzy akceptują Cię takim, jakim jesteś.To Ci, którzy zrobią wszystko, aby zobaczyć Twój uśmiech, którzy kochają Cię niezależnie od wszystkiego..... przepiękne świadectwo.Wszystkiego najlepszego w Nowym Roku 🤗😘
OdpowiedzUsuńW życiu jest uśmiech ale i bywały łzy bezradności, wiara była motorem , modlitwa nadzieją i choć czasem na cuda trzeba poczekać można je widzieć a to cieszy . Szczęśliwego Nowego Roku 🙂
UsuńCzytając tę historię, odzyskuje się wiarę w dobrego człowieka. Dobrze, że cuda dzieją się tu i teraz, obok nas i jesteśmy tego naocznymi świadkami. Rodzina to fundament dalszego życia. A Wy daliście zaznać miłości i dobra tylu dzieciom....Odważni z Was ludzie, o ogromnych sercach. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńW śród trudów oprócz tych obojętnych Pan Bóg zawsze postawi innych jako wędkę , czasami - skoro Bóg jest wszechwiedzacy , Wszechmogący I Kochający każdego to czy mógłby inaczej ? Wszystko jest po coś . Dziękuję za ciepłe słowa . Pozdrawiam
UsuńMamo jesteś cudowna.Jestes świadectwem ze cuda są wśród nas❤
OdpowiedzUsuńWow nie można się oderwać od czytania 😍 przepiękna historia miłości prawdziwej, bezinteresownej❤️ dużo sił na przyszłe dni! Łączymy się w modlitwie ❤️
OdpowiedzUsuńDziękuje za modlitwe ,taki komentarz jest inspirujący do napisania książki .Dawno temu kupiłam gruby zeszyt z tą myślą ale został zużyty do czegoś innego , mam dużo zajęć ale może kiedyś jak Bóg da czas i tchnienie z przeszłości ? Pozdrawiwiam serdecznie i dziękuję 🥰🤗
Usuń